Przez moje dłonie przewinęło się wiele myszek. Należę do pokolenia tych osób, które używały legendarne myszy z kulką w środku, choć moje dzieciństwo należało do joysticka i kultowej już Amigi. A gry były z kaset. Stare, dobre czasy.
Przez te wszystkie lata myszy zmieniałem z prozaicznego powodu – nowa mysz miała dostarczyć nowoczesne rozwiązania i cieszyć spędzanie czasu przy komputerze. A że czas przy komputerze dzielę pomiędzy gry oraz pracę, to łapczywie spoglądam na nowe projekty i pomysły producentów gamingowych myszek, wiedząc że te konstrukcje sprawdzają się również podczas codziennej pracy.
Ostatnim moim gryzoniem, którego obecnie używam od 11 miesięcy, jest mysz z dziurami Volcano Shinobi 3360. Wybór ten padł ze względu na zachwalaną lekkość konstrukcji oraz mniejszą potliwość dłoni. A w dodatku świetny sensor PixArt 3360, fajne podświetlenie (jak może to niech się świeci, zwłaszcza że dłoń i tak zakrywa większość wydobywającego się światła), dobre ślizgacze – wszystko odpowiada moim potrzebom. I chociaż jestem tradycjonalistą w wyborze myszek, to po 11 miesiącach mogę powiedzieć o tej nowatorskiej (jak dla mnie) konstrukcji coś więcej. Ale wszystko od początku.
Nie takie te dziury straszne.
Mysz należy do kategorii „ultralight” ze swoją wagą 72 gram, co możliwe było do uzyskania dzięki tej „podziurawionej” konstrukcji. Działa tu prosty mechanizm – mniej materiału, a zatem lżejsza waga. Te otwory znajdują się zresztą również i na spodzie myszy. Całość przypomina trochę plac budowy – to na pierwszy rzut oka taki trochę szkielet myszy w kształcie plastrów miodu, ale wszystko jest świetnie spasowane i w żaden sposób nie odczuwa się mniejszej ilości materiału. Kolejny dowód na to, że natura potrafi inspirować do fajnych rzeczy.
Mniej potu – lepszy komfort.
Największy jednak plus jaki zauważyłem, to rzeczywiście zmniejszona potliwość myszy. Między bajki trzeba sobie wsadzić jakiś mityczny przepływ powietrza czy coś w tym stylu – tu nic nie wieje w wewnętrzną część dłoni. Ale… ponieważ na większości powierzchni dłoń styka się z dziurawym szkieletem, to potliwość praktycznie nie występuje. Zupełnie nowe doświadczenie niż w innych myszach, gdzie po długim graniu na ich powierzchniach pojawia się niewielka, wilgotna i nieprzyjemna warstwa potu. Tutaj w Volcano Shinobi taka sytuacja nie występuje, a przynajmniej nie u mnie. Dłoń jest w większość odkryta i dotyka dużo mniejszą powierzchnię, zatem się nie poci. To zupełnie inny experience, coś co było przy innych myszach swego rodzaju dyskomfortem, tutaj zupełnie nie ma miejsca. Zatem wielki plus dla takich rozwiązań – tu się nie zawiodłem.
Czy to się brudzi?
Ale wraz z tymi dziurami szła największa obawa o higienę myszy. W końcu przez ten cały szkielet widać wszystkie „bebechy” myszki, a mysz (podobnie jak klawiatura) potrafi się dość szybko i nieprzyjemnie brudzić. Ku mojemu zdziwieniu i wbrew wcześniejszym doświadczeniom z komputerowymi gryzoniami, ta mysz wcale nie brudzi się tak strasznie. Ja osobiście widzę dwa powody dlaczego tak się dzieje. Po pierwsze to pandemia i częstsza higiena dłoni, w tym systematyczne używanie antybakteryjnego płynu do rąk. Druga to właśnie ta specyficzna konstrukcja, która zmniejsza potliwość.
Co więc jest przyczyną tego, że się tak nie brudzi jak mogłoby się wydawać? Nie wiem, w sumie to nieważne, bo ważne że wszystko jest tak, jak być powinno – czyli czysto. Warto nadmienić, że myszy używam prawie rok, a jeszcze ani razu nie czyściłem tego „plastra miodu”. Dlatego po tym czasie spędzonym z myszką Volcano Shinobi mogę potwierdzić, że jest to udana i fajna wspólna przygoda.